Oferta turystyczna
Kalendarz imprez
Newsletter
Jeśli chcesz być informowany na bieżąco o nowościach w naszym serwisie podaj swój adres e-mail.
Wspomnienia z imprez



Zamow przewodnika
+ Nawigacja: PTTK Kielce » Galeria » Z życia Oddziału » 2019.03.09 - "Spacerem po górach" - Beskid Mały - Żarnówka Mała - Chrobacza Łąka - Przełęcz Przegibek - Czupel - Międzybrodzie Bialskie, spacer nr 26

2019.03.09 - "Spacerem po górach" - Beskid Mały - Żarnówka Mała - Chrobacza Łąka - Przełęcz Przegibek - Czupel - Międzybrodzie Bialskie, spacer nr 26
W dniu 9.03.2019 r. 45 turystów pod wodzą przewodnika Grzegorza Niedbały zmagało się ze szczytami Beskidu Małego. Był to już 26 wyjazd w polskie góry w cyklu „Spacerem po górach”. Tradycyjnie wyjazd rozpoczął się od zbiórki przy ul. Biskupa Kaczmarka „bladym” a w zasadzie „ciemnym” świtem o godz. 4:15. Dwadzieścia minut później autobus z rozbudzonymi jak dotąd turystami ruszył w trasę. Prowadzący powitał uczestników, omówił plan dzisiejszych zmagań z górskim dystansem Beskidu Małego i trasą przejazdu do punktu wyjścia w Żarnówce Małej. Pierwsza przemowa przewodnika była niezbyt długa, ale i tak zanim skończył już byliśmy na wysokości Chęcin. Potem dał nam trochę spokoju, umożliwiając „przymknięcie” oka na krótszą bądź dłuższą drzemkę. W tym czasie przejechaliśmy przez Miechów, Wolbrom i Chrzanów. Gdzieś od Chrzanowa nastał dzień, a z nim jakieś widoki. Przerwa „techniczna” wypadła nam w Oświęcimiu. Dużym plusem było to, że tak jak tradycyjnie w Mogilanach, zajechaliśmy na „m’aca”, z sąsiadującą z nim na dodatek „biedrą”. Po „sikundowej” przerwie w autobusie zrobiło się już gwarnie, a przewodnik zaczął „nawijać” swoje historie. Od Oświęcimia, aż do Żarnówki Małej nie dał nam od siebie odpocząć opowiadając o mijanych miejscowościach i omawiając pojawiające panoramki. W końcu jednak dojechaliśmy do punktu startu trasy pieszej. Po krótkim przygotowaniu (dopakowanie plecaków, dopasowanie długości kijków czy założeniu stuptutów) ruszyliśmy ku „przygodzie”. Nie za daleko, bo w „obroty” jak to bywa, już na samym początku wziął nas przewodnik, opowiadając o trasie, widzianych obiektach i miejscu w którym jesteśmy. Chwilę później przemierzaliśmy krótki acz bardzo niebezpieczny odcinek szlaku czerwonego prowadzący wzdłuż drogi krajowej nr 948. Po tym niebezpiecznym „momencie” weszliśmy boczną drogą w las, no i się zaczęło… Stromizna podejścia po Zasolnicę (555 m n.p.m.) zaskoczyła pewnie niejednych, ale nie naszego przewodnika. Jako „ludzki pan” już na wysokości Zasolnicy (oczywiście poniżej szczytu, bo szlak tam nie prowadzi) zarządził pierwszą przerwę „na zdjęcie nadmiaru odzieży”. Przy okazji podziwiać można było pierwsze widoki na dolinę Soły i jej otoczenie. Kolejną krótką przerwę Grzegorz zarządził po następnej wyrypie polegającej na wspięciu się na grzbiet (no prawie) Bujakowskiego Gronia. Za Bujakowskim czekało nas jeszcze ostre (w schodzącym śniegu) podejście na Chrobaczą Łąkę (828 m n.p.m.) Tu po krótkiej panoramie na punkcie widokowym obok symbolicznego metalowego dominanta w postaci krzyża, przeszliśmy do schroniska. Atmosfera schroniskowa z pewnością rozgrzała niejednego zmarzniętego stąd po 30 minutowej przerwie mogliśmy ruszyć dalej. To dalej oznaczało dla przewodnika wyjście przed schronisko i omówienie panoramy rozciągającej się na południowy wschód. Ale już po niej mogliśmy żwawiej (zwłaszcza panowie) ruszyć „ku panience”. Byliśmy „u niej”, czyli U Panienki już po kwadransie, ziejąc, kaszląc i dysząc, lecz nie złorzecząc. Każdy doszedł do „ panienki” w swoim czasie. A później będąc w tym miejscu dziwił się i radował że to już (nawet panie). Z „panienki” trzeba było w końcu zejść by wziąć się do porządnej roboty i wspiąć się na Groniczki (839 m n.p.m.), a dalej na Kopce, aż do Gaików. Gaiki oznaczały jedno, trochę oddechu (kolejna krótka przerwa) i zejście na Przełęcz Przegibek. Zejście nie okazało się aż tak przyjemne jak być powinno. Wzmógł się wiatr i pojawiły się opady deszczu, stąd ekipa kielecka przepoczwarzyła się nieco zakładając na siebie odpowiednie zabezpieczenia. Na przełęczy czekało nas spotkanie z cywilizacją (dość mocno uczęszczana droga jezdna oraz parking z budynkiem nieczynnej karczmy). Schowani w większości pod dachem wysłuchaliśmy opowieści przewodnika o tym miejscu i ruszyliśmy dalej …o całe 100 metrów. Tuż nad przełęczą wysłuchaliśmy kolejnej opowieści Grzegorza, tym razem o znajdującym się tu pomniku. Z uwagi na panujące warunki opowiastka była nawet krótka. Wnet po niej rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę w stronę Magury Wilkowickiej omijając z lewej strony wyniesienie Sokołówki (858 m n.p.m.). W tym czasie stromizna stoku zmalała, oddech wędrowców nieco się unormował, mimo, że wiatr robił co mógł by nam przeszkadzać. W zasadzie niemal niezauważalnie skończył się także deszczowy, darmowy „prysznic”. Humory z miejsca poprawiły się niewątpliwie wszystkim wędrowcom, a w serca wlała się nadzieja, że zaplanowane na Magurze Wilkowickiej ognisko jest nie tylko nie do końca stracone, ale nawet bardzo prawdopodobne. Z tą nadzieją w zwiększającym się (ale nie jakoś strasznie) śniegu dotarliśmy do schroniska. Oznaczało to dwie rzeczy: Magurka Wilkowicka (909 m n.p.m.) została zdobyta i zasłużyliśmy w ten sposób na kolejny czas wolny, tym razem baaardzo dłuuugi. Po spożyciu tego co kto miał w plecaku lub sobie zamówił w schronisku, przewodnik wraz z ochotnikami pod przewodnictwem kolegi Jana W. rozpoczęli starania o rozpalenie ogniska. Próby, mimo silnego wiatru, ostatecznie skończyły się powodzeniem, co spowodowało napływ osób z naszej grupy ze schroniska w tzw. krąg ogniskowy. Zabrakło co prawda śpiewów i gitarowego „brzdąkania” (nie mieliśmy gitary), ale nie zabrakło dobrego humoru, żartów, no i pieczenia kiełbasek, które spożyliśmy delektując się ich smakiem, bez względu na zawartość i treść (82% mięsa, tylko w czym, w mięsie?, a gdzie papier toaletowy?). Niestety atmosfera ogniskowej biesiady została „brutalnie” przerwana przez przewodnika słowami „o 16:00 wymarsz”. Jak wymarsz, to wymarsz, ruszyliśmy pięć minut później, a niektórzy dopiekający kiełbaski do samego końca ruszyli później … niż później. Ostatni z ostatnich dogonili nas niebawem w miejscu dawnego schroniska turystycznego „Widok na Tatry” Karola Sikory z Łodygowic, gdzie robiliśmy ostatnią! tego dnia panoramę. Co niektórzy z uczestników wyjazdu (chyba niesłuchający przewodnika), w tym miejscu (trochę za późno) sprawdzali (głównie kobiety) gdzie jest ta „Wietrzna Dziura”. Wszak lepiej mieć „Smoczą Jamę”, niż „Wietrzną Dziurę”, cokolwiek to znaczy. Znaczy, nie znaczy, ostatecznie zdobyliśmy Czupel (930 m n.p.m.), króla, cesarza? Beskidu Małego. Radości nie było końca, foci i innych „pierduł” też. Aż przewodnik powiedział „od południa idzie mgła, schodzimy czym prędzej” Mgła szybko minęła, szybciej niż „śnieżne pola” po których musieliśmy się poruszać, ale i te opuściliśmy dużo przed zachodem słońca. A po zachodzie słońca przyszło nam maszerować tak jak uwielbia nasz przewodnik – na czołówkach – czy tez innym alternatywnym oświetleniu. W ciemnościach wokół, ale nie pod nogami dotarliśmy w końcu do celu. Pierwsi z ekipy „załapali” się jeszcze na pobyt w restauracji w Międzybrodziu Bialskim, ci ostatni co najwyżej na toaletę. Autobus (niestety!) podjechał na parking i o 18:55 ruszyliśmy w drogę ku Kielcom. W drodze powrotnej Grzegorz nawet nie gadał za dużo, ale „swoje” zrobił (na szczęście nie śpiewał). Do Kielc, przez Kęty, Wadowice i Kraków dotarliśmy o 22:20, ale to już zasługa naszego kierowcy Michała.






powrótpowrót



Kielce - Informacje Z życia PTTK
Region - warto zobaczyć


Współpraca



Facebook
Konkurs