Oferta turystyczna
Kalendarz imprez
Newsletter
Jeśli chcesz być informowany na bieżąco o nowościach w naszym serwisie podaj swój adres e-mail.
Wspomnienia z imprez



Zamow przewodnika
+ Nawigacja: PTTK Kielce » Galeria » Z życia Oddziału » 2019.11.16 - "Spacerem po górach" - Beskid Niski, Góry Grybowskie - spacer nr 38

2019.11.16 - "Spacerem po górach" - Beskid Niski, Góry Grybowskie - spacer nr 38
2019.11.16 - Beskid Niski - Góry Grybowskie - Ptaszkowa - Jaworze - Krzyżówka
Dnia 17.11.2019 r. jak to z reguły bywa w sobotę, 46 turystów prowadzonych przez przewodnika Grzegorza Niedbałę ruszyło z Kielc na podbój Beskidu Niskiego. Konkretnie z Kielc ruszyło 43 osoby a pozostali dosiadali się po drodze - w Morawicy i Chmielniku. Słowo wstępne przewodnika nie było zbyt krótkie, bo skończył "gadać" dopiero w Morawicy. Oczywiście omówił wszytko to co trzeba, po czym zarządził spanie przynajmniej "gdzieś za Wisłę". Większość chętnie z tego skorzystała łącznie z samym przewodnikiem. Ale ten ostatni zanim sam popadł w objęcie Morfeusza zdążył jeszcze, do samego Buska, przedstawić naszemu kierowcy Zbyszkowi, czarną księgę wypadków i przestępstw jakie wydarzyły się w mijanych przez nas miejscach. Niewątpliwie był to bardzo budujący moment dla pracy kierowcy. Dobrze, że chociaż tych mrocznych wywodów ("czarnej drogowej księgi trasy Morawica - Busko") nie słyszeli uczestnicy wycieczki którzy, w większości zapadli w drugi już tej nocy sen. Sen raczej niczym nie zmącony, trwał znacznie dalej niż "gdzieś za Wisłę" przekraczaną tym razem za Koszycami. Właśnie wtedy, tuż za Wisłą przewodnik i kierowca, i Ci wszyscy którzy już nie spali, mogli podziwiać "płonące czerwienią" (czy ktoś słyszał o płonącej np. zieleni czy szarości?), wschodzącego słońca niebo. Gdzieś na wysokości Brzeska spacerowicze poczęli "powracać do łona żywych" budząc się wraz z rosnącą jasnością sobotniego poranka. Może było to spowodowane innymi czynnikami (np. wiadoma Magda mogła poczuć zapachy mijanego w Brzesku lokalu gastronomicznego szybkiej obsługi znajomej proweniencji). Ostatecznie na wniosek przewodnika, spowodowany płynącymi z głębi autobusu odgłosami (różnego charakteru i natężenia) zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej w Jurkowie. Była godzina 6:55. I wtedy sie zaczęło! Ludziska pobudzili się ostatecznie z autobusowego letargu. Wyciekli szybciej lub wolniej z ciepłego autka by ... rozprostować umęczone drogą nogi i inne elementy własnej budowy anatomicznej. Kiedy ostatecznie skorzystali z atrakcji stacji i porozciągali swoje cielska oraz zaopatrzyli je w wymaganą indywidualnie zawartość, ponownie zajęli miejsca w naszym środku transportu. Ruszyliśmy zatem w dalszą drogę. Tym razem wybijała godzina 7:40 na osi biegnącego bez zatrzymania czasu. I już od tej 7:40 przewodnik nie dał nam spokoju. Mówił, gadał, opowiadał. Czasem kupy to się nie trzymało, ale mile gościa się słuchało. W tym gadulstwie droga do Ptaszkowej jakoś upływała, czy szybciej czy wolniej, to już zasługa kierowcy a nie Grzegorza. Jakoś w końcu dotarliśmy na miejsce startu. Ptaszkowa powitała nas może nie świergotem ptaków, ale na pewno słońcem i przyzwoitą jak na tą porę roku temperaturą. Po opuszczeniu autokaru i krótkim przygotowaniu, oraz koniecznie!, po słowie wstępnym przewodnika ruszyliśmy ... w bój śmiertelny z dystansem, na podbój Postawnego i Jaworza. Zdążyliśmy się rozpędzić, a nawet nieźle rozgrzać tempem marszu, zwłaszcza, że po krótkim początkowym odcinku asfaltowym weszliśmy na gruntową drogę biegnącą w górę w stronę widniejącego lasu. Nasz rozpęd gwałtownie wyhamował przewodnik, który chwilę po wejściu do lasu zatrzymał pochód i rozpoczął swoją opowieść o skokach narciarskich i skoczniach, głównie o tej w Ptaszkowej, nieistniejącej współcześnie - niestety. Skoków żadnych jednak nie było, wyskoków tym bardziej, choć te pierwsze zdarzyły się w kilku przypadkach, głównie w tzw. bok, ale z zupełnie bardziej prozaicznej przyczyny. Kto w czasie przemowy przewodnika miał się napić, to się napił, kto miał zjeść to zjadł, a kto potrzebował się rozebrać to też to uczynił. Po przemowie czas było ruszyć w dalszą drogę, na szczęście przez dłuższy czas nie zmąconą głosem Grzegorza. Gdzieś dalej, już na grzbiecie niemal niepostrzeżenie (gdyby nie zdjęcie Martyny) minęliśmy znaki szlaku rowerowego prowadzącego z m.in. z Ptaszkowej na szczyt "naszego" Jaworza. Stąd, przynajmniej wedle zapewnień tabliczki, do szczytu pozostało 1200 metrów. "Łyknęliśmy" ten dystans szybko, nie zawracając sobie głowy niewybitnym wyniesieniem szczytu Postawnego (846 m n.p.m.) przez który przeleźliśmy z impetem pędzącego na torreadora byka. A był to nasz drugi co do wysokości punkt w trakcie dzisiejszego spaceru. Atak szczytowy na Jaworze był dynamiczny acz krótki. Wraz z nabieraną przez nas wysokością wzrastała też ( raczej nie proporcjonalnie) prędkość wiatru. Jego siłę odczuliśmy na samym wierzchołku, a potęgę rosnących uderzeń poznaliśmy na wieży widokowej stojącej tu od 2005 roku. Kto się nie zawahał lub też nie miał żadnych lęków wysokościowych wdrapał się na punkt widokowy stalowej wieży, mozolnie pnąc się po schodach na wysokość niespełna 16 metrów ponad grunt. Wysiłek wejścia na wieżę z pewnością się opłacił. Widoki! Aaach te widoki! Kto ich nie widział niech ogląda zdjęcia (co mu innego pozostało?). Panorama była przecudna! Leżący w dole Grybów, rosnące na wschód i południe od niego wyniosłości Maślanej Góry i Chełmu, czy widziane ledwo, ledwo w dali fragmenty Magury Małastowskiej na pewno zapadły w pamięć spacerowiczów. Zresztą widoki na zachód też nie były gorsze. No może brakowało im głębi doliny rzeki Białej, ale wysokości grzbietów były jakby trochę wyższe! Tą głębię przysłaniało widoczne na pierwszym planie Pasmo Koziego Żebra i Czerszli zza których wyłaniała Jaworzyna Krynicka, z niemal całym ciągnącym się od doliny Popradu grzbietem. Tylko ten szalejący wiatr, zagłuszający słowa przewodnika, utrudniający nie tylko wsłuchanie się w omówienie panoramy, ale i normalne przemieszczanie się po szczycie wieży. Cóż, panoramę (i nie tylko) przewodnik omówił "na sucho", w zdecydowanie lepszych warunkach akustycznych, poniżej wieży, przy stojącej tam wiacie i tablicy informacyjnej. Zanim to jednak nastąpiło, to zarządzoną przez Grzegorza przerwę na szczycie, turyści wykorzystali nie tylko na podziwianie widoków, ale przede wszystkim na posilenie się, napojenie spragnionych ciał i zwyczajny odpoczynek przerywany pstrykaniem pamiątkowych fotek. A po atrakcjach szczytowych ruszyliśmy ostro w dół ku niewidocznej jeszcze przełęczy. Było stromo, nawet mocno stromo, ale świecące słońce, wysoka jak na ten czas temperatura, i "powietrzna cisza" poprawiły z pewnością samopoczucie wędrujących, mających w głowach także to, że najwyższy punkt dzisiejszej trasy pozostał już za nami. Po stromiźnie nastąpiło cudowne wypłaszczenie alpejskiej drogi stokowej (drogi leśne w zarządzie A.L.P., czyli Administracji Lasów Państwowych), którą to powędrowaliśmy na widoczną już Przełęcz nad Bacówką. Jeszcze przed przełęczą zatrzymaliśmy się przy murowanej kapliczce, zaglądając do jej wnętrza, by podziwiać ilość nagromadzonych w niej wizerunków matki boskiej (obrazów, obrazków czy figurek). Przełęcz nad Bacówką przekroczyliśmy bardzo sprawnie, oglądając się jeszcze raz za siebie, by po raz ostatni omieść wzrokiem masyw Jaworza i widoczny ponad lasem krzyż będący zwieńczeniem wieży, na której przecież tak niedawno byliśmy. Od przełęczy, z pod której wypływają na wschód potoczek Binczarówka (lewy dopływ Białej), a na zachód potok Królówka (poprzez Kamionkę prawy dopływ Kamienicy Nawojowskiej) ruszyliśmy w górę. Początkowo "zdobywaliśmy teren" łagodnie pnącą się drogą "alpejską", by z niej zejść w lewo, na stromiej pnący się dukt szlakowy, wyprowadzający nas na grzbiet Wojennej. Nikt tu, nawet przewodnik (na szczęście), nie podjął się zaintonowania pasującej w tym miejscu jak "pięść do nosa" pieśni "Wojenko, wojenko". Wojenna niebawem pozostała za naszymi plecami, podobnie jak drugi bezimienny wierzchołek o tym samym pułapie 790 metrów. Sprawnie dotarliśmy do połączenia szlaków niebieskiego (z Nowego Sącza do Kopciowej) i żółtego (z Gorlic do Nowego Sącza), które na bardzo krótkim odcinku prowadzą wspólną ścieżką. Już na tym odcinku zaczęły w stronę przewodnika padać pytania. A daleko jeszcze do Kamiannej? Jak długo jeszcze będziemy iść do Kamiannej? Na te, i inne pytania przewodnik odpowiadał z cierpliwością i wyrozumiałością. Jednak odpowiedzi nie przybliżały nas ani na krok do zawartego w pytaniach celu. Do stolicy miodu było jednak coraz bliżej. Obeszliśmy szerokim łukiem (zgodnie z przebiegiem szlaku) kopułę szczytową Działu (842 m n.p.m.) i rozpoczęliśmy zejście w dno doliny potoku Kamianna. Potok ten, jako ostatnią przeszkodę na drodze do wspomnianej miejscowości przekroczyliśmy "suchą nitką", choć samo przejście przez niewielki potoczek niektórym z nas nieco podniosło ciśnienie. Co by było gdyby nie pomocna dłoń i silne ramię Jacka podciągające w górę utrudzonych turystów (zwłaszcza turystki)? Radując się widokami i bliskością miejsca przewidzianego na odpoczynek, wkroczyliśmy na zabudowany obszar Kamiannej. Po dotarciu na teren skansenu pszczelarskiego Grzegorz ogłosił dłuższą przerwę. Skorzystaliśmy w większości z atrakcji miejscowej kawiarni, a cześć wędrowców zrobiła pamiątkowe zakupy w sklepie "pszczelarskim". W międzyczasie robiliśmy, zdjęcia przechadzając się po tutejszym skansenie. Po przerwie, która jak zawsze, jest zdecydowanie za krótka, przewodnik zarządził wymarsz. Zanim jednak opuściliśmy to miejsce Grzegorz pokrótce opowiedział nam historię miejscowości oraz zawiłości związane z działalnością księdza Henryka Ostacha i utworzeniem przez niego ośrodka pszczelarskiego w tej zagubionej pomiędzy górami wiosce. Opowieść, podobnie jak cierpliwość ludzka kiedyś się kończą, a mając tą ostatnią na uwadze oraz uciekający czas, przewodnik poprowadził nas w ostatni odcinek dzisiejszego spaceru. Po przekroczeniu drogi jezdnej rozpoczęliśmy kolejne podejście. Tym razem podchodziliśmy na Czarny Las idąc najpierw równolegle, a w końcówce górną częścią zjazdowej trasy narciarskiej. Jeszcze tylko chwilka przerwy na panoramę z widoczną w dole Kamianną oraz szczytami Działu, Ubocza i Czerteża, i wkroczyliśmy w las, z którego wyjść mieliśmy dopiero po zmroku. Zanim ten ostatni nastąpił minęliśmy Czarny Las i kilka mocno juz zarośniętych polan. Na jednej z nich zobaczyliśmy ślady dawnej cywilizacji, a w zasadzie kultury łemkowskiej która niestety "przeminęła z wiatrem". Po minięciu wyniesienia Jaworynki, gdzieś w połowie drogi do Pasieczki zastał nas zmrok. Dla nas to nic szczególnego na szlaku. Po zarządzonym przez przewodnika postoju, uzbroiliśmy się w aparaty oświetleniowe, głównie tzw. czołówki i ruszyliśmy dalej. Radości Grzegorza nie było końca - znów wędrowaliśmy tak jak on uwielbia (o tej porze roku) czyli przy wykorzystaniu sztucznego oświetlenia. Maszerując niby górnicy przodkowi na swoją szychtę, przeszliśmy przez szczyt Pasieczki i powędrowaliśmy w stronę szłyszalnej już, acz niewidzialnej jeszcze drogi nr 981. Po wejściu na jej ślad wędrując w stronę motelu przy którym zaparkował nas autobus wywołaliśmy chyba niemałe zdziwienie kierowców przejeżdżających akurat tą drogą. Ale to był już ich problem, no i konieczność zwolnienia prędkości jazdy na widok owych migających na poboczu drogi kilkudziesięciu świetlików. Świetliki dotarły do autobusu i tu przewodnik zarządził długą przerwę - obiadową czy nie kwestia indywidualna. Część wędrowców skorzystała z okazji i pozostała w motelu na posiłku, a część, znacznie większa, powędrowała na Przełęcz Huta (Krzyżówka) do następnej karczmy w wiadomym celu. Kiedy już i jedni, i drudzy skorzystali z oferty tutejszych lokali, a czas wolny kierowcy się skończył Grzegorz zarządził odjazd. Ten nastąpił tuż przed godziną dziewiętnastą. Biła dokładnie godzina 18:50 kiedy zapełniony "wypełnionymi po uszy" spacerowiczami autobus ruszył z Przełęczy Krzyżówka w stronę odległych Kielc. Zrazu ostro w dół z przełęczy ruszyliśmy ku Nowemu Sączowi. Oczywiście przewodnik skorzystał z okazji i jeszcze pomęczył nas swoim głosem opowieściami o tym co niewidoczne, ale mijane przez autobus, zostawało za naszymi plecami. Głosy z tyłu cichły, przewodnik też zaprzestał opowieści, a tylko dźwięki wydobywające się z auta świadczyły o tym że kierowca dba o nasz bezpieczny powrót do świętokrzyskiej ojczyzny. Tylko jeszcze od Buska Zdroju Grzegorz zaczął kolejny etap swojej pracy - potwierdzając w książeczkach turystycznych udział w przejściu dzisiejszej trasy. Gdy już śpiące towarzystwo trochę podniosło powieki to przewodnik przedstawił proponowane na rok następny wyjazdy i przejścia "Spaceru po górach". Do mety 38 spaceru na ul. Kaczmarka dotarliśmy o 22:15. Następny wyjazd już w grudniu! Ale trzeba do niego jakoś przeżyć...






powrótpowrót



Kielce - Informacje Z życia PTTK
Region - warto zobaczyć


Współpraca



Facebook
Konkurs